Najbardziej popularnymi aktorami są żebracy. Przede wszystkim żebrzą na ulicach. Publiczność jednak – w tym przypadku przechodnie – nie rozczula się nad tym teatrem. Jest to zły teatr. Żebracy mają fatalny styl. Jak można siedzieć przez cały dzień i udawać spazmy rozpaczy. Jęki muszą w końcu brzmieć fałszywie. Publiczność naprawdę chce się wzruszyć, przejąć.
Ktoś kiedyś powiedział, że życie to teatr. I utarł się w ten sposób znany wszystkim frazes. Ale jak się nad nim dobrze zastanowić, to okazuje się prawdą. Wystarczy tylko latem być w Krakowie, by odkryć w sobie i w drugim człowieku chęć potraktowania ulicy jak sceny, przechodniów jak tłumu publiczności. Młodzi i starzy, rodzice i dzieci skaczą, tańczą, fikają koziołki, robią, jakie chcą miny, śpiewają i grają wcale nie byle jak – i wcale nie na byle czym. Pojęcia życia i teatru splatają się tutaj ze sobą nierozerwalnie.
Najbardziej popularnymi aktorami są żebracy. Przede wszystkim żebrzą na ulicach. Publiczność jednak – w tym przypadku przechodnie – nie rozczula się nad tym teatrem. Jest to zły teatr. Żebracy mają fatalny styl. Jak można siedzieć przez cały dzień i udawać spazmy rozpaczy. Jęki muszą w końcu brzmieć fałszywie. Publiczność naprawdę chce się wzruszyć, przejąć. Spotyka dwóch młodzieńców pod sklepem spożywczym, którzy proszą „na chleb”. Publiczność zwraca uwagę coraz bardziej na treść (forma żebracza już przestaje być ważna), więc zaprasza dwóch aktorów do sklepu i kupuje im chleb, jeszcze dwie bułki, może jeszcze…
Wzruszyć się można, zapłakać nawet, ale tak codziennie? Wtedy przechodnie zaczynają się rozczulać nad sobą, utożsamiać się z oglądanymi postaciami. I sami kreują nowe, niezobowiązujące role.
Nakreślił mi znajomy ksiądz taką oto scenkę. Słoneczny dzień, tłum ludzi na chodniku. Podchodzi do niego, ubranego w sutannę, kobieta z jakimiś pisemkami kolorowymi o nazwie Strażnica. Kobieta zwraca się grzecznie do księdza przez pan, na co ksiądz również grzecznie wskazuje na swój strój duchowny.
– Ależ dla mnie pan jest panem – odpowiada kobieta i zaczyna coś mówić o Bogu. – Stop – przerywa ksiądz – skoro dla pani jestem panem, to kim jest kobieta, która zaczepia mężczyznę na ulicy? No, kim?!
To była zła gra kobiety. Ale żebrak uliczny może sobie pozwolić na złą grę, ponieważ jego publiczność z czasem doskonale wie, co jest grane. Jedynie nie może sobie pozwolić na prowokacyjną formę, na przykład stanąć pod pomnikiem Adama Mickiewicza i recytować swoje wiersze, bo wtedy publiczność weźmie go za wariata, nie żebraka, i nie da mu jałmużny.
– Pochwalony, Jurek, nie poznajesz? – zatrzymuje mnie ktoś zarośnięty i brudny. Twarz o denaturalnym kolorze. Usilnie próbuję rozpoznać w tym człowieku kogoś mi znajomego. Tym razem rozpoznaję – to mój kolega ze szkolnej ławki. Zachrypniętym głosem prosi o pieniądze, z dziecięcą szczerością i bezradnością zaczyna błagać… I raptem widzę, że przede mną nikogo nie ma i tylko wieczorna ciemność, tramwaj rusza i zabiera mi jakąś rolę w życiu albo od niej uwalnia.
Moja uliczka przejechana
uliczko smutna latarniami zamyślona
moja uliczko samochodem nagle przejechana
uliczko konająca wpadająca w nocną bramę
w każde okno dziurę zamknięty kanał
uliczko nikogo a mająca swoją nazwę i numer
jestem taką samą ślepą uliczką
bezdomnym dla swych ucieczek