Pamięci ks. Jana Twardowskiego

1 czerwca minęła setna rocznica urodzin ks. Jana Twardowskiego. Żegnaliśmy ks. Jana w 2006 roku. Był w pełni świadomy pogarszającego się z miesiąca na miesiąc stanu swego zdrowia. Wiedział, że umiera. Zresztą, czy można myśleć inaczej mając lat 91?

 

 

Kim był dla mnie kapłana, który również pisze wiersze? Trudno to wszystko od ręki wytłumaczyć, ale to, co pisał, było niespotykaną świeżością. Pamiętam swoje pierwsze lata w klasztorze (wstąpiłem w roku 1980), gdy przez jakiś czas przestałem pisać. Nie mogłem znaleźć nowego oddechu dla przeżyć religijnych, dla sacrum. Pomogła mi właśnie poezja ks. Twardowskiego. W sobie tylko wiadomy sposób potrafiła „ucodziennić  świętość”, którą przeżywałem tylko na kolanach i ze złożonymi rękami.

 

Pamiętam jak dziś jego wieczór autorski w latach stanu wojennego, w kościele ojców Bernardynów w Krakowie. Te tłumy ludzi rodzinami idące na spotkanie. Jego wejście na salę, maleńką postać w sutannie, przygarbioną, jakby zaskoczoną i onieśmieloną tłumem. Czytał przez mikrofon, po każdym wierszu zapadała coraz głębsza  cisza, nikt nie chciał mówić, pytać. Zresztą ks. Jan też unikał rozmowy, by na koniec poprosić przybyłych o podzielenie się swoimi wierszami. Wszyscy wtedy poczuli się jeszcze bardziej rodzinnie, wielu zaczęło czytać swoje wiersze.

 

Postanowiłem napisać pracę magisterską o jego twórczości, pochwaliłem się tym w liście. Ksiądz Jan zawsze odpowiadał na kartkach pocztowych, krótko, swoim charakterystycznym pismem. Udało się nam spotkać. Jego ojcowskie przytulenie było jak błogosławieństwo.

 

1 czerwca, równe 100 lat temu, przyszedł na świat mały Jaś Twardowski. Był najpopularniejszym polskim poetą drugiej połowy XX w.  Dopiero mija dziewięć lat od jego śmierci, a gdzie czytelnicy, których porywał poezją?

 

W BIELI

 

(dedykuję ks. Janowi Twardowskiemu)

 

konfesjonały jak łobuzy

na lekcjach religii

porozstawiane po kątach

świątyni

 

ławki jeszcze nie zmyte

Bogu wyznania

wypisane ładnie

i bez błędu

 

delikatny wikary

masuje kolana

przed chwilą klęczał

 

prowadzi pierwsze grzechy

pierwsze miłości

do ołtarza

 

wyjmuje im

palce

z ust

 

Jerzy Hajduga