„Znowu mamy trudny Adwent: pandemia, niepokoje na granicy, rosnące ceny i pewnie jeszcze inne nasze osobiste obawy. Ale trudny czas mobilizuje człowieka. Mnie też”. Polecam tekst Krzysztofa Króla na łamach zielonogórsko-gorzowskiego „Gościa Niedzielnego”, w którym mówię o takich i innych ważnych dla mnie sprawach.
W drezdeneckim szpitalu ks. Jerzy Hajduga CRL posługuje już 15 lat. Wielu ludzi stroni od szpitala i idzie tam, gdy to jest absolutnie konieczne. On lubi chodzić do szpitala, do chorych – pisze Krzysztof Król na łamach „Gościa Niedzielnego”.
– Myślę, że jak w przypadku każdego powołania, tak i w byciu kapelanem trzeba mieć dar, bo to specyficzna posługa. Tak naprawdę odwiedzamy naszych parafian. W niedzielę w kościele widzimy modnie ubraną panią albo eleganckiego pana, a na sali szpitalnej człowieka w piżamie i cierpieniu. Tu jest czas na rozmowę, spowiedź, wspólną modlitwę – zauważa ks. Hajduga. – Tutaj więcej poznam moich parafian niż na kolędzie. To życie po prostu, a nigdy nie uciekałem od cierpienia – dodaje.
KSIĄDZ KOSMITA
Dźwięk kolędy
no nie byłem sam
chór anielski
z tobą
Ta posługa zmieniła się radykalnie w ciągu ostatnich dwóch lat. Pandemia. Po ludzku nie brakowało obaw o zakażenie wirusem, ale też nie miał wątpliwości, że chce być przy chorych. – Pierwszej fali aż tak bardzo się nie odczuwało. Trochę jakby przeszła obok. Oczywiście był strach i lockdown, ale raczej nikt z naszych bliskich nie chorował, a tym bardziej nie umierał. Podczas drugiej już szpital, w którym posługuję, został przemieniony w covidowy. Ale najbardziej, z mojej perspektywy, odczuwalna była trzecia fala. Ludzie umierali w dużym tempie i byłem potrzebny w dzień i w nocy – mówi ks. Hajduga.
Kapłan przed wejściem na oddział musiał ubrać strój zabezpieczający przed zakażeniem wirusem. – Pamiętam jak dziś swoje pierwsze wejście w takim „kosmicznym” ubraniu. Prowadziła mnie pielęgniarka, która również była nie do rozpoznania, i mówiła chorym: „Idzie ksiądz!”, „Idzie ksiądz!”. Wszyscy patrzyli, gdzie ten ksiądz? Bo trudno było mnie rozpoznać w tym fartuchu, maseczce i przyłbicy. Oczywiście wcześniej musiałem poprosić o pomoc pielęgniarki, żeby wszystko dobrze i szczelnie założyć – podkreśla ks. Jerzy. – Przypominam sobie wejście na jedną z ostatnich sal, w której leżało dwóch mężczyzn. Jeden skorzystał z sakramentu, a drugi nie tylko kiwnął głową, że nie chce, ale też powiedział: „Ksiądz nie ma co robić?”. Nic nie odpowiedziałem, po prostu poszedłem dalej i pomodliłem się za niego. Ten czas bardzo trudny dla chorych i całego personelu medycznego. Zakaz odwiedzin dla wielu to bardzo przytłaczająca sytuacja. Telefon, internet, to nie to samo – dodaje.
BEZ SACRUM
I te drzwi
a ja wciąż pukam
z troski o
śmierć
W czasie trzeciej fali obchód trzeba było dobrze zaplanować. Mimo że cały szpital był covidowy, to przejście z oddziału na oddział wymagało zdjęcie stroju ochronnego i ubranie nowego. – Codziennie szedłem na inny oddział, a oprócz tego zawsze zaglądałem na OIOM, gdzie były najcięższe przypadki. Do tego dochodziły wizyty na wezwanie, niejednokrotnie w nocy – wspomina kapłan. – Praktycznie udzielałem tylko sakramentu namaszczenia chorych, bo wiele osób było w stanie agonalnym. Dużo było tych śmierci, a tym samym dużo pogrzebów. Widać to po statystykach, zazwyczaj w grudniu było ok. 100 pogrzebów, a teraz jest już 150, a rok się jeszcze nie skończył. Oczywiście nie było odwiedzin. Często nawet rodziny nie widziały ciała zmarłego. Brakowało tego sacrum śmierci, a każdy człowiek powinien mieć nie tylko godne życie, ale też śmierć. Tymczasem pandemia obdarła ją z godności. Nie było odwiedzin, rozmów i czuwania bliskich przy łóżku chorego. Nie było też pożegnania. Bliscy dostawali tylko informację o śmierci chorego. Nie mogli nawet zobaczyć zmarłego nawet po śmierci, bo pogrzeby miały inny charakter, bardziej zamknięty – mówi ze smutkiem ksiądz.
Więcej było też rozmów z rodzinami niż z samymi chorymi. – Wiele razy bliscy prosili: „Niech ksiądz potrzyma mamę za rękę i przy niej posiedzi”. Mówiłem, że to niemożliwe. Nikt nie pozwoliłby mi na dłuższe rozmowy, zresztą często chory był bardzo słaby albo nieprzytomny. Ale i tak rodzina cieszyła się, że choć na chwilę ktoś jeszcze będzie z ich mamą czy tatą – wspomina ks. Jerzy.
CZAS MOBILIZUJE
Boże Narodzenie tuż tuż
o sobie nie myśl jednak
że się nie narodzisz
w stajni
Później przyszła normalność, także w szpitalu. – Ale w ludziach bardziej niż radość można było dostrzec zmęczenie, bo pewnie każdy czuł, że to jeszcze nie koniec. Teraz nasz szpital znów powoli przemienia się w covidowy – mówi kanonik regularny. – Ta pandemia zmieniła nas, ale niestety na niekorzyść, bo zamykamy się wobec rodzin i bliskich. Często wykorzystujemy tę sytuację i jak nam czegoś się nie chce, zrzucamy to na COVID. Zrywamy kontakty z ludźmi i także z Panem Bogiem. Wszyscy wyjdziemy z tej pandemii zmienieni. Czy bliżej Boga? Boję się, że niekoniecznie. Jest mniej ludzi w kościele, najgorzej z obecnością dzieci i młodzieży. W tej chwili widzę więcej minusów pandemii niż plusów. Oby to było tylko czasowe. Oczywiście nie wszyscy się izolują. Wiele osób, które nie skupiły się na sobie, przez lockdown i kwarantannę, dostrzegło wartość relacji – dodaje.
Pandemia nie wpłynęła szczególnie na poezję pochodzącego z Krakowa kapłana. Ale powstał w tym czasie kolejny tomik. – Bez pandemii też jest samotność i cierpienie człowieka. Choć na pewno tytuł tego tomiku nawiązuje do czasu, który przeżywamy już drugi rok. Wziął się od moich znajomych z Facebooka mówiących na koniec naszych rozmów: „Tylko uważaj na siebie”. Pewnie gdyby nie było pandemii, to też te wiersze by powstały, choć pewnie inaczej rozłożyłyby się akcenty – wyjaśnia ksiądz poeta. – Tytułowe „Uważaj na siebie” dotyczy troski o zdrowie fizyczne, ale też o stan ducha. W tej pandemii jesteśmy „poskręcani” w sobie i pogubieni. Ważne, żebyśmy z tego wszystkiego wyszli wewnętrznie bardziej radośni, abyśmy bardziej otworzyli się na Boga i siebie nawzajem – dodaje.
Taką szansę daje Adwent. Często poprzestajemy tylko na słowach, że to „radosne oczekiwanie”. – Sam się na tym złapałem, gdy przygotowywałem ostatnio kazanie – mówi ks. Hajduga. – Trzy pierwsze niedziele podkreślają oczekiwanie na ostateczne przyjście Chrystusa, dopiero ostatni tydzień mówi o pierwszym przyjściu Syna Bożego. Ta refleksja o czasach ostatecznych jest bardzo ważna, tym bardziej że znowu mamy trudny Adwent: pandemia, niepokoje na granicy, rosnące ceny i pewnie jeszcze inne nasze osobiste obawy. Ale trudny czas mobilizuje człowieka. Mnie też. Napisałem też o tym na blogu: „W końcu powiedziałem sobie, a może nawet krzyknąłem: Człowieku, włącz się w to sacrum, bo ono nie musi być na kolanach, może być w każdym miejscu. Nie musisz nawet klęczeć”.
AUTOR: Krzysztof Król
ŹRÓDŁO: „Gość Niedzielny” (zielonogórsko-gorzowski), wydanie z 19 grudnia 2021 (nr 50)