W szpitalu chorzy też się troszczą o swojego księdza. Ostatnio jeden z nich zwrócił mi uwagę, że źle wyglądam, w każdym razie – na przemęczonego. Uśmiechnąłem się i odszedłem zaniepokojony o siebie.
Lubię samotne spacery, swoje powroty od chorych ze szpitala na plebanię. Codziennie wracam przez cmentarz, czasami pojawi się wiewiórka. Dzisiaj najwyraźniej była w moim nastroju, spojrzała i też uciekła do siebie. Uśmiechnąłem się, a nawet przystanąłem.
Piękna jesień. Na jej widok ściągam liście z głowy. Głęboki ukłon. Liście usypane w kopce, by jeszcze porozmawiać, posłuchać szelestu, opowiedzieć i wysłuchać opowieści. Niekoniecznie o przemijaniu.
Wiem, zwykle wieczory spędzasz z kotem. A ja z wierszami. Często jest tak, że i moje wiersze pomruczą, poszepczą i nie zasną beze mnie. Wtedy idę spać.
Szeroko zamknięte drzwi. Po twojej śmierci sprawdzam, czy na pewno. A może to one już same mnie zamykają. Na korytarzach szpitalnych wiele drzwi, wszystkie otwarte. Przez wiele drzwi przechodzę, by zdążyć do umierających. Witam i żegnam.
Nie jestem sam. Lubię porozmawiać ze sobą, tak na spokojnie. Czasami może za długo, ale uwierz, że nie jestem sam. Uwierz.
Autor: ks. Jerzy Hajduga CRL